Dobry film sensacyjny powinien jak wiadomo zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno rosnąć. Ten film właśnie tak się zaczyna i jedyną różnicą jest to, że w filmie sensacyjnym reżyser od czasu do czasu daje widzowi chwilę oddechu. Reżyser debiutant Marcin Koszałek oddechu nie daje.
Nie widziałem bardziej osobistego filmu dokumentalnego, choć może trzeba by powiedzieć - ekshibicjonistycznego. Bo ten film wywleka na światło dzienne wszystkie brudy. Jest brutalny, wulgarny, jaskrawy, szokujący. I gdyby filmom dokumentalnym przyznawać kategorie wiekowe, to powinien być dozwolony od 21 lat, bo słów na k..., ch... i p... pada w nim więcej niż w filmach Tarantino, Ferrary i Pasikowskiego razem wziętych i jest daleko bardziej ekshibicjonistyczny niż dowolny film pornograficzny. O czym jest ten film?
O zwykłej polskiej rodzinie.
Reżyser wszedł z kamerą do swojego domu rodzinnego. Tylko on, rodzice i kamera, ale to wystarczy, żeby wcisnąć widza w fotel. Ta rodzina się nienawidzi. Matka nienawidzi ojca i syna. Ojciec nienawidzi żony i syna. A syn? Syn leży na kanapie i nic nie mówi.
Matka ma nieustający słowotok. Ma pretensje do syna, że nie zarabia, przesiaduje nocami w knajpach, że jest głupi, łysieje, szlaja się z k... Epitety: ty gnoju i półgłówku należą do tych najłagodniejszych. Do męża: ty warchlaku, miernoto, coś ty w życiu osiągnął.
Ojciec siedzi i ogląda telewizję. Czasem tylko rzuci żonie: wyp..., a synowi przypomni, że jest debilem.
Czy to rodzina z marginesu? Nie, to polska klasa średnia. Dobrze sytuowani mieszczanie z Krakowa. Rodzina jakich wiele.
To film wyjątkowy, bo prawdziwy i osobisty aż do bólu. Koszałka wystawił na sprzedaż wszystko: swoją rodzinę, swoje życie, siebie. Ten film rodzi dziesiątki pytań: o granice swobody artystycznej, o moralność. Czy jest dopuszczalne nakręcenie tak osobistego filmu? Wejście z kamerą w tak daleko posuniętą prywatność?
U wielu ten film wywoła niesmak, zażenowanie, tak jakbyśmy weszli do sąsiadów
I zastali ich w dezabilu. Przecież ci starzy ludzie z pewnością nie kojarzyli, że to, co tam kręci ich syn, zobaczy cała Polska, a sąsiedzi dowiedzą się, że ci mili starsi państwo co drugie słowo mówią k... albo g...
Ale z drugiej strony reżyser nie oszczędza też siebie, bo dowiadujemy się, że narobił długów i kiepsko sobie radzi w życiu. To pewnie prawda, bo inaczej dawno już uciekłby z tego domu. Właściwie aż dziw bierze, że na końcu matka nie zabija ojca albo syna albo mąż nie morduje reszty rodziny. Dziwi raczej nieoczekiwana troska matki, kiedy pyta syna, czy zjadł barszczyk. - Zjedz, bo we wrzody wpadniesz i kamery nie uniesiesz – zachęca i opowiada, jakim był słodkim dzieckiem. A potem codzienny koszmar zaczyna się od nowa.
To film o zwykłej codziennej nienawiści schowanej na co dzień pod fałszywymi uśmiechami. Ten film wciska w fotel. Jest niesmaczny, obrzydliwy i trzeba go obejrzeć.