— Czy spodziewał się pan takich reakcji, emocji, dyskusji? Tym bardziej, że jest to pański debiut...
— Mój film musiał wywołać kontrowersje. W Polsce dużo się mówi o wartości rodziny, ukrywając jej patologie. Operuje się raczej stereotypem niż prawdziwym pojęciem „rodzina”. W dużej mierze za ten stan odpowiedzialny jest Kościół, choć nie chciałbym wyjść na antyklerykała. Zresztą nie o moje przekonania tu chodzi...
— Ale chyba nie boi się pan ataków?
— Nie boję się. Powiem więcej: to mój film jest atakiem przeciwko zakłamaniu. I wie pan, co chyba najbardziej zabolało przeciwników filmu? Ze pokazałem rodzinę z warstwy średniej, a nie z jakiegoś patologicznego środowiska. Nie można udawać, że wszystko jest piękne. Przez ścianę słyszę sąsiadów kłócących się całą noc. Rano wychodzą do sklepu, są piękni i uśmiechnięci, jakby nic się nie stało. A przecież stało się. Przecież ta noc była ich dramatem.
— Ale ludzie mówią, że brudy należy prać we własnym domu. Nie zgadza się pan z tym?
— A dlaczego ukrywać prawdę? Jeżeli udaję, że nic się nie stało, zaczynam kłamać. Ludzie atakują mnie z perspektywy czwartego przykazania. Krzyczą: czcij ojca swego i matkę swoją. A przecież ten film opowiada o czym innym: bardzo trudnej miłości wykrzyczanej przez moją mamę.
— Umiał pan wytłumaczyć mamie, że to jest film o uczuciu?
— Od zakończenia filmu do emisji w telewizji minął prawie rok. Ale ten film cały czas był obecny w życiu mojej rodziny. Dużo na ten temat rozmawialiśmy. Oczywiście to, w jaki sposób mama zobaczyła siebie, było dla niej bolesne. Ten film na pewno był przełomem w jej życiu. W końcu zapytałem: Mamo, czy ty mnie nienawidzisz, czy kochasz? Oboje zrozumieliśmy, że tu chodzi o miłość. Mama zdała sobie sprawę, jak bardzo była dla mnie okrutna. Dziś wiem, że chciała mnie chronić przed niebezpieczeństwami świata. Mam nadzieję, że ten film dotyka również innych ważnych dla mnie spraw. To jest bez wątpienia dokument o polskiej rzeczywistości, o życiu młodego twórcy, który skazany jest na mieszkanie z rodzicami. Mój ojciec jest inżynierem. Mama studiowała prawo. Nie mogli zrozumieć, dlaczego ich syn wybrał zawód operatora. Lepiej, żebym był inżynierem, lekarzem - to jest konkretna robota. A tak: podejrzane towarzystwo, podejrzane sytuacje.
— Czyli jeśli młodzi ludzie mieszkają przez pół życia ze swoimi rodzicami, coś musi wybuchnąć?
— Jeden z moich profesorów powiedział, że to, co pokazałem, to typowa sytuacja ludzi zdegradowanych przez PRL. Nie dano im żadnych szans. Mój ojciec latanii pracował za marne grosze i nic z tego nie ma. I tak deptaliśmy sobie po piętach, na tych 50 m2 mama, tata i ja. Dopiero rok temu wyprowadziłem się z domu.
— Forma tego filmu odbiega od klasycznej. Pan podgląda rodziców jakby przez dziurkę od klucza. Czy to nie demonizuje jeszcze bardziej tej sytuacji?
— Jerzy Pilch napisał, że miał ojca, który na cztery dni znikał z domu, ale zawsze starał się pisać o nim jak najlepiej. Mitologizował go. Filmy też kręci się piękniejsze niż życie. Mnie w szkole w Katowicach uczono czego innego. Zawsze interesował mnie kontakt z prawdziwym życiem, a ono często jest okrutne. Mogłem ładnie zmontować swój film, zrobić piękne zdjęcia. Ale nie o to mi chodziło. Forma tego filmu bliska jest Dogmy: kadrowanie, światło, montaż są drugorzędne, najważniejsze są emocje. I myślę, że podobnie może wyglądać kino dokumentalne nowej ery. Dokumenty będą powstawały bez ekipy, bez jakichkolwiek zobowiązań produkcyjnych. Po prostu facet z mikrofonem i małą kamerą cyfrową, który może wejść wszędzie i którego nikt nie zauważa.
— I będzie można go jeszcze nazywać filmowcem?
— Dlaczego nie? Czy filmowcem jest tylko ten, kto chodzi z ciężką kamerą? Filmowcem jest ktoś, kto potrafi zauważyć ciekawy temat, kto zaintryguje widza.
— Na przykład życiem własnej rodziny?
— Jednym z nowych nurtów psychologii rodziny jest rejestrowanie zachowań po to, by móc spojrzeć na siebie z dystansu, ale to nie znaczy, że każdy taki film może być pokazany publicznie.
— Pański film też jest rodzajem psychoterapii?
— Dzięki temu filmowi stosunki w mojej rodzinie się zmieniły. Ale nazywanie tego psychoterapią jest dorabianiem ideologii.
— Myśli pan, że mama chciała zagrać w tym filmie? Zachowywała się przecież tak, jakby stale mówiła do kamery...
— To jeszcze dziś jest dla mnie tajemnicze. Wydaje mi się, że mama grała - i to rewelacynie. Zagrała samą siebie. Mówi do kamery, ale i mówi do syna. Ten film jest wielką życiową rolą mojej mamy. Ujawniła w nim swój talent dramatyczny. Kamera zmienia ludzi, przed kamerą zaczynają zachowywać się nienaturalnie. A mama pozostała sobą.
— A może między panem a mamą wywiązała się jakaś gra?
— Raczej prowokacja. Prowokacją jest kamera. Gdy włączam kamerę, mama zaczyna atakować. Pomysł tego filmu polega na prowokacji. Każda sytuacja była przeze mnie sprowokowana. Specjalnie wracałem późno do domu, specjalnie mówiłem coś, co prowokowało mamę, specjalnie zepsułem kran i światło. W dodatku leżałem na kanapie i milczałem. Gdybym zaczął rozmawiać z rodzicami, polemizować, zacząłby się bełkot. Nikt nie obejrzałby takiego filmu.
— A kiedy podjął pan decyzję, że sfilmuje rodziców?
— Na II roku studiów nie miałem pomysłu na zaliczenie montażu. W domu bawiłem się kamerą. Zauważyłem, że rodzice zachowują się w sposób, który czyni z nich dobre postacie dokumentu. Kręciłem trzy dni i to ustawiło całą koncepcję. Pokazałem ten krótki film Fidykowi. Powiedział, że to jest bardzo dobry materiał.
— A kiedy doszedł pan do wniosku, że mama musi się usprawiedliwić? W ostatniej scenie pańska mama - już po obejrzeniu nakręconego materiału - komentuje swoje zachowanie.
— Wiedziałem, że bez tego zakończenia film będzie do niczego. No i pokazałem mamie swój film. Zapytałem: - Co o tym sądzisz? Mama powiedziała, że dopiero teraz widzi, jak źle postępowała. Po latach wojen usłyszałem: - Synu, jak ja cię skrzywdziłam. Trudniej było namówić mamę, by wyraziła zgodę na wyemitowanie tego materiału w telewizji. Tłumaczyłem, że film ma mieć głębszy sens. Zresztą nadal mam wątpliwości, czy dobrze zrobiłem, pozostała we mnie jakaś rysa. Ktoś w dyskusji po filmie zarzucił mi, że nie nastąpiło katharsis. Ale co ten człowiek wie. Nie żyje z nami w jednej rodzinie.
— Oglądałem pański film w towarzystwie kilku osób. I o ile na początku pana mama nas przerażała, to później zaczynaliśmy się zastanawiać czy nie ma racji. To raczej pan budził antypatię, to pan bezczynnie leżał na kanapie...
— Cieszę się, że pan tak to odebrał. Niektórzy zarzucali mi, że film jest obsesyjny. No ale ta obsesyjna sytuacja trwa latami. Mama atakuje, ale ja może jestem trochę taki, jak w tym filmie. Gdybym inaczej pokazał siebie, byłbym facetem, który stoi za kamerą i sprzedaje rodziców.
— Dla kogo ten film by! bardziej bolesny - dla pana czy dla rodziców?
— Sądzę, że najbardziej ten film przeżyła mama. Ojciec lubi spokój. Ten film go nie zaszokował. Może zastanawiał się, co o nim powiedzą sąsiedzi. Ale nie przejął się tym. Ważniejsze było dla niego, że jakoś zaistniałem.
— Sprzedając swoje życie?
— Sprzedałem siebie - to prawda. Ale to nie jest film o mnie czy o Koszałkach. To film o Nowakach, Pilchach, Piotrowskich...
— Czy myśli już pan o nowym filmie?
— Tak, ale wybrałem bardzo trudny temat. Chcę zapytać, czy człowiek ma prawo decydować o swoim ciele po śmierci. I nie myślę o transplantacjach, tylko że kiedy się umiera, można swoje ciało wykorzystać w celu korzystnym społecznie. Nic więcej nie mogę na razie powiedzieć.
— Nie boi się pan pójść za daleko?
— Byłem w prosektoriach, w umieralniach. Młody człowiek, widząc tak wiele strasznych rzeczy, zaczyna inaczej patrzeć na swoje życie. Dziś już wiem, co to śmierć.
— Nie cofnął się pan, nie przeraził?
— Przez siedem lat uprawiałem alpinizm, który nauczył mnie walki z własną słabością. Nie sprawdzasz się - odpadasz. Tak samo jest z filmem. Udało mi się kiedyś zrobić zdjęcia na sali sekcyjnej. Te zdjęcia są piękne. Jest śmierć, ale jest i piękno. Bogdan Dziworski, mój profesor ze szkoły w Katowicach, dal mi za nie piątkę. Gdybym posunął się za daleko, na tych zdjęciach byłyby jedynie zwłoki.
— Swój film zatytułował pan słowami mamy, może jedynymi słowami pochwały w stosunku do pana w tym filmie: „Takiego pięknego syna urodziłam”. Jaka jest pańska mama?
— Wrażliwa. Dzięki niej nie jestem degeneratem.