Trafili w sam środek rozruchów. Ich wagon został przez władzę odłączony od składu, zamknięty i pozostawiony na bocznym torze. Z tyłu, w oddali na wiadukcie widnieje: 25th International Fair Poznqń'56. Ponad napisem idą ludzie z flagami i transparentami: Zobaczcie, jakie tłumy – mówią do siebie zdziwieni naukowcy. Takie zainetesowanie targami? – pyta jeden. A gdzie zobaczysz prawdziwą pomarańczę albo banana?- słyszy w odpowiedzi.
Wajda robił „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza” z udziałem tłumów. Potem tłumy waliły na te filmy do kin. Teraz nie ma już takiej euforii. „Solidarność” obiecywała, że w scenach zbiorowych powstającego właśnie filmu „Poznań’56” Filipa Bajona weźmie udział 500 honorowych statystów. W sobotę na plan filmowy stawiły się 2 osoby...
Film poświęcony wypadkom poznańskim w 1956 roku został zamówiony przez Zarząd Regionu „Solidarności”. Powstała specjalna fundacja. Nakręcenie filmu zaproponowano nawet Wajdzie, ale on na realizację potrzebował 40 mld starych zł. Nikt nie miał takich pieniędzy. Poznaniak Filip Bajon zobowiązał się nakręcić tę historię za 20 mld. Film miał uświetnić 40. rocznicę wydarzeń czerwcowych. Obok uroczystego zjazdu „Solidarności”, wizyty prezydenta i rządowych oficjeli jego premiera miała być najważniejszym punktem rocznicowych obchodów. Stało się inaczej. Nowy prezydent już niesolidarnościowy. A i zdjęcia - choć scenariusz gotowy był już przed rokiem - z braku pieniędzy rozpoczęły się dopiero w maju. Potrzebne były przecież „czerwcowe” plenery. Na rocznicę nie zdążyli. Żeby tylko w ogóle udało się film skończyć. Na razie pieniędzy wystarczy jedynie na zrealizowanie zdjęć.
Na bocznym torze starego dworca poznańskiego stanął skład zabytkowych wagonów. W jednym z nich reżyser postanowił zamknąć pięć aktorskich gwiazd. Daniel Olbrychski, Janusz Gajos, Władysław Kowalski, Jan Nowicki i Jerzy Radziwiłowicz grają ważnych profesorów udających się na sympozjum naukowe do Szczecina. Trafili w sam środek rozruchów. Ich wagon został przez władzę odłączony od składu, zamknięty i pozostawiony na bocznym torze. Z tyłu w oddali na wiadukcie widnieje: 25th International Fair Poznań’56. Ponad napisem idą ludzie z Hagami i transparentami.
— Zobaczcie, jakie tłumy - mówią do siebie zdziwieni naukowcy. - Takie zainteresowanie targami? - pyta jeden.
— A gdzie zobaczysz prawdziwą pomarańczę albo banana? - słyszy w odpowiedzi.
Kiedy widzą umundurowanych strażników kolejowych biegnących ze szturmówkami peronem, zaczynają się niepokoić. Olbrychski - prawnik rzuca się do okna. Chwilę mocuje się z uchwytem. Wreszcie do reżysera:
— Oni za późno zaczynają biec. Mrugam im jak mogę, ale nie reagują.
Profesorowie nie będą głównymi postaciami filmu „Poznań’56”. Gwiazdy zjawiły się na planie tylko na jeden dzień. W tym czasie trzeba nakręcić 5 scenek, które przewijać się będą przez całą opowieść o robotniczym proteście. Scenariusz, napisany przez reżysera Bajona i poznańskiego literata Andrzeja Górnego, skupia się na jednym dniu i przedstawia jego przebieg z punktu widzenia ówczesnych ludzi, zdziwionych tym, co się dzieje, uniesionych przez prąd wydarzeń, które sami sprowokowali. Bajon określa swój film jako kino akcji, film okrutny, ale jednocześnie śmieszny. Głównymi bohaterami są 10-, 12-letni chłopcy, w łych rolach poznańscy uczniowie - Mateusz Hornung i Arek Wałkowiak. To z ich perspektywy widziane są wydarzenia tamtego dnia. Tyle mniej więcej lat miał wtedy Filip Bajon. Film pokazuje też Zenka - młodego robotnika, który kierując się porywem serca, został mimowolnym przywódcą protestu. Zagrał go Michał Żebrowski (odkrycie zeszłorocznego Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi - odkrycia dokonał Jerzy Moniak, drugi reżyser w „Poznani u’56”). Epizod profesorów - wydarzenie autentyczne - nadaje opowiadaniu pewien dystans. Pokazuje pogodzonych z systemem komunistycznym intelektualistów w obliczu robotniczego zrywu, sygnału rodzącej się świadomości prostych ludzi. Jak widzą odtworzoną przez siebie sytuację aktorzy?
— Wagon jest zamknięty - opowiada Jerzy Radziwiłowicz.
— Niewiele z niego widać. Nagle słychać jakieś strzały. Nie wiadomo, kto do kogo i po co strzela. Naukowcy nie mają możliwości zareagowania. Pada pomysł wystosowania protestu, ale nie bardzo wiedzą przeciwko komu i czemu mieliby protestować. Mogą się tylko domyślać, co się dzieje. To próba autorskiego komentarza do wydarzeń.
„Szlachetny” pomysł wystosowania protestu torpeduje jeden z profesorów: - Panowie, co napiszecie? Przecież widzieliście tylko klamki od sracza.
— Może nasze role zabrzmią jak metafora - dodaje Władysław Kowalski. - Nie ma tu miejsca na jakąś psychologię, na budowanie postaci. To dla mnie jest taki szlachetny udział.
Zaangażowanie do tych ról wielkich nazwisk niewątpliwie miało przydać filmowi splendoru. Radziwiłowicz ucina jednak:
— Nie nadymajmy się jak balony, bo nie ma potrzeby. Reżyser po prostu chciał mieć dobrze wyglądający chór.
— Bardzo trudno zdobyć gwiazdy do ról epizodycznych - mówi odpowiedzialny za obsadę Jerzy Moniak. - Nasi znakomici aktorzy wykazali zrozumienie i spuścili nieco ze swoich zwykłych stawek.
Kamera niemal przez cały dzień jest zamknięta razem z profesorami w wagonie. Dopiero wieczorem rejestruje na zewnątrz. Gwiazdy w dobrych nastrojach. Żartują, śmieją się. Przed ujęciem spacerują po peronie. Muszą choć trochę się naradzić:
— Reżyser rzuca hasła, rozdziela role - wyjaśnia Radziwiłowicz.
— Mówi, kto jest kim, kto ma jaką przeszłość, kto się boi bardziej, a kto mniej. Kto jest partyjny, a kto raczej opozycyjny. Z tego budują się jakieś odruchy. Wszystko zaczyna się komponować. Ten partyjny przecież ma inny komentarz do wydarzeń niż pozostali. Zaraz też ustawia się nieco z boku.
„Partyjny” to Gajos - historyk, teoretyk ekonomii politycznej socjalizmu. Poza kamerą również powściągliwy i milczący. Jego przeciwieństwo stanowi Nowicki - historyk, sceptyk-ironista. Chodzi z wielkim chrabąszczem w fajce i dowcipkuje, rozśmieszając swoich partnerów podczas prób. Olbrychski - prawnik, trochę antykomunista - żywy, energiczny, bryluje, udziela wywiadów dla telewizji, stojąc wysoko na stopniach wagonu. Kowalski -chemik i Radziwiłowicz - biolog - spokojnie snują się po peronie. Po skończonym ujęciu wszyscy panowie siadają w kółeczku i gawędzą. Reżyser przy nich - drzemie.
Film „Poznań’56” powstaje na taśmie czarno-białej. Autorem zdjęć jest Łukasz Kośmicki. Bajon twierdzi, że zawsze chciał zrobić taki film. Jego wspomnienia są czarno-białe. Wszystko oprócz zieleni drzew było wtedy takie - ulice i ludzie. W takich barwach łatwiej pokazać miasto, które przez 40 lat bardzo się zmieniło. Realizatorzy włączą również do filmu odtajnione materiały archiwalne - odrzuty z kronik filmowych, które odnaleziono w wytwórni filmowej na Chełmskiej w Warszawie. Zobaczymy czołgi radzieckie jadące do Poznania, atak robotników na UB, wiec, wyjście robotników „Cegielskiego”. Film Bajona prawdopodobnie będzie zaczynał się sceną zrealizowaną na wzór „Wyjścia z fabryki Lumière w Lyonie” braci Lumière.
- To ma być film fabularny do oglądania, który zainteresuje nie tylko mieszkańców Poznania - twierdzą realizatorzy. Ale nikt, kto robi film, nie wie na pewno, czy widzowie przyjdą.
Jerzy Radziwiłowicz - pamiętny Birkut - zastanawia się nad sensem realizowania tego rodzaju filmów historycznych:
— To jest temat, który dotąd w filmie polskim nie został ruszony. Ale w tej chwili chyba jest za późno, bo już wolno. Kiedyś nas to pasjonowało, bo nie było wolno, a jak wolno, to okazuje się, że już jest za późno.