Mój wybór na przykładzie dwóch filmów
Są filmy, w których pozornie nie ma nic, a okazuje się, że jest wszystko. Są filmy, w których jest niby wszystko, a właściwie nie ma nic. I rzadko przytrafiają się filmy, w których jest wszystko i to naprawdę znaczy wszystko.
Pierwszy przypadek - to „Muzykanci” Kazimierza Karabasza.
Trzeci - „Tango” Zbigniewa Rybczyńskiego. Drugi - to tzw. średnia, którą oglądamy w TV Oglądałem „Muzykantów” po raz pierwszy, kiedy miałem 20 lat i miałem dziwne uczucie, że zobaczyłem coś, czego na ekranie w ogóle nie było. Zobaczyłem tych ludzi z orkiestry tramwajarskiej w ich domach i dokładnie widziałem ich żony, słyszałem o czym mówią, czym się martwią, z czego się śmieją. Widziałem ich mieszkania, ślepe kuchenki, pierzaste łóżka, widziałem, jakie obrazki wiszą na ścianach, widziałem wnuki odrabiające lekcje, widziałem niedzielne obiady. Słyszałem nawet odgłosy sąsiadów. Potem wiele razy jeszcze widziałem „Muzykantów” - i to uczucie zostało. Zawsze widziałem i słyszałem dużo więcej niż naprawdę było na ekranie. Bo przecież na ekranie była tylko próba orkiestry i tylko twarze. Nic więcej. Ale to było to nic, które znaczyło dla mnie wszystko. I tak zostało do dzisiaj. Podobnie kiedy oglądałem film mojego syna Pawła – „Siostry”. Po prostu dwie starsze panie siedzą na ławce warszawskiego podwórka i rozmawiają, zdawałoby się o niczym, o deszczu, który pewnie zaraz spadnie, o jedzeniu, o chorobach - jak u Czechowa. I tylko jedna z sióstr każe drugiej przespacerować się wokół trawnika, bo tak kazał lekarz. Nic więcej. Nie ma żadnego podglądactwa, żadnego naruszania prywatności, włażenia w intymność. A ja znowu miałem to samo wrażenie, że wszystko o tych kobietach wiem, że mogę sobie wyobrazić całe ich życie.
W „Tangu” - przeciwnie: od razu jest wszystko. Od narodzin poprzez trywialność zwykłych zdarzeń do śmierci. Chłopak gra w piłkę, złodziej zwija jakąś paczkę, kobieta karmi niemowlę, babcia szykuje obiad, młodzi pospiesznie się kochają, ktoś wkręca żarówkę i pada rażony prądem, babcia wstaje z tapczanu itp.
Suma takich banalnych „nic”, czyli wszystko - tyle że z genialnym pomysłem skomprymowania czasu. Wszystko dzieje się naraz, jak to w życiu.
Co łączy te filmy?
Chyba niezwykła intensywność autorskiego widzenia, głębia i mądrość w rozglądaniu się wokół i bardzo rzadka umiejętność bezbłędnego przeniesienia tego, co ma się w środku, na taśmę filmową.
Marzy mi się film pt. „Muzykanci grają tango”. Kto go zrobi?