Co robi wielbłąd dwugarbny we wsi Piastowo pod Elblągiem? Zdarzyła się tam historia niemalże przeniesiona z najnowszego filmu Jerzego Stuhra „Duże zwierzę”. Młode małżeństwo od dwóch miesięcy hoduje wielbłąda.
W filmie urzędnik bankowy (grany przez Stuhra) z żoną przygarniają wielbłąda porzuconego przez cyrkowców. Film opowiada o niechęci społeczności małego miasteczka do tych dwojga.
A w Piastowie? Jedziemy na miejsce. Wielbłąd pasie się nad jeziorkiem. Bez powrozów czy kagańca biega po ogromnej zagrodzie.
Katarzyna Nazarewicz i Artur Krawczyk prowadzą tu od tego roku małe gospodarstwo agroturystyczne: 13 hektarów łąk i pól, dom, dziewięć koni, no i Sułtan. - Odkąd pamiętam, marzyłem, żeby mieć delfiny - opowiada Artur Krawczyk. Marzenie okazało się zbyt kosztowne, więc pomyślał o wielbłądzie. Szukali go w zoo, w cyrku. Nie dość, że żądano tam wielkich pieniędzy, to jeszcze zwierzęta z cyrku (tresowane, żyjące w klatkach) były agresywne. - Nam zależało na łagodnym stworzeniu, żeby każdy nasz gość mógł je pogłaskać, podejść bez obawy, że stanie mu się krzywda - mówi Katarzyna Nazarewicz.
Sułtana wyszukali w ogłoszeniu w czasopiśmie „Konie i rumaki”. - Pojechaliśmy po nasze marzenie. Kiedy do niego podeszliśmy, wyciągał łeb nad ogrodzeniem, jakby domagał się pieszczot - opowiada Nazarewicz.
Wybieg Sułtana ogrodzony jest wysokim płotem. Przy ziemi poprowadzono drut z prądem o niskim napięciu, bo wielbłąd usiłował przeczołgiwać się pod płotem.
Sułtan najchętniej zjada osty i liście dębu. Nie gardzi owsem, sianem, marchwią i buraczkami ćwikłowymi.Zimą także nie powinno być z nim problemów, bo wielbłądy jedzą to samo co konie - dodaje Nazarewicz. - No i uwielbiają tarzać się w śniegu. Ale ze względu na garby robią to odwrotnie niż inne zwierzęta - nie na plecach, tylko na brzuchu.
Do wielbłąda docierają już wycieczki. Pewnego razu nie mogli do nas trafić znajomi - opowiada Artur Krawczyk. Zapytali we wsi, podając nasze nazwiska, opisując, jak wyglądamy. Ludzie kręcili głowami, nie wiedzieli. Aż w końcu znajomy zapytał, gdzie mieszka wielbłąd - od razu wskazano nasz dom.
Iwona Małaszewska
Jerzy Stuhr komentuje specjalnie dla „Gazety”
Anna Kisicka: Historia jak z Pana filmu. Różnica, że małżeństwo z Piastowa ma wielbłąda nie z przypadku, tylko z wyboru.
Jerzy Stuhr: Sądziłem, że scenariusz filmu jest poetycką metaforą.
„Duże zwierzę” jest właściwie nie o wielbłądzie, ale o tym, jak inni reagują, gdy ktoś postanawia wyjść poza szablon. Okazuje się jednak, że życie płata figle i taka metafora może się urzeczywistnić.
Mieszkańcy Piastowa przez pierwsze tygodnie przyglądali się z daleka wielbłądowi i jego opiekunom - nowym ludziom w wiosce. Tylko nieliczni decydowali się przyjść, porozmawiać.
Podobnie zaczyna się mój film. Realizując go, zastanawiałem się, jakim tropem podąża ludzka mentalność. Gdy człowiek nie rozumie czegoś lub kogoś, to zaczyna się bać. Wtedy bardzo blisko do agresji. Pod wielbłąda możemy podłożyć różne odmienności między ludźmi i zobaczymy szkołę, która miała nosić imię Brzechwy, czy ataki na ośrodki Monaru. To się rodzi wśród „zwykłych, porządnych ludzi”, a nie faszyzujących dewiantów.
Dlaczego akurat wielbłąd?
To jak pytanie z filmu (śmiech). „Dlaczego nie jakieś inne polskie, proste, ludzkie zwierzę?”
I jaka pada odpowiedź?
„Nie wiem”.
No, ale dlaczego właśnie wielbłąd?
Trzeba by zapytać Kazimierza Orłosia, autora opowiadania, na podstawie którego powstał scenariusz. Ja tylko sprawdziłem, czy to się przekłada na obraz. Przekładało się. Specjalnie wybrałem górską miejscowość, gdzie absurdalność tego zwierzęcia urosła jeszcze bardziej. Pewien krytyk napisał: „Pierwszy obraz, w którym z górskiego krajobrazu wyłania się wielbłąd, jest najsmutniejszym obrazem współczesnego kina”.
Wielbłąd, który mieszka w Piastowie, wręcz domaga się, aby go głaskać.
Ja musiałem wydać zakaz całej ekipie, bo wszyscy łasili się do mojego wielbłąda. A chodziło o to, żeby oni miał we mnie pana.
Udało się go Panu oswoić?
Wielbłąda nie da się oswoić, można go tylko przyswoić. Jest zwierzęciem bardzo niezależnym. Np. biega wtedy, kiedy sam chce. Nie można go zmusić do niczego, bo ma swój własny rytm. Po dwóch dniach zdjęć powiedziałem ekipie: „Popatrzcie na niego, jak on się rusza. Taki ma być rytm tego filmu”. Dziś wszyscy tak szybko, szybko, szybko - a tu nagle coś tak spowolnionego. Tadeusz Lubelski napisał w „Kinie”, że jako reżyser dokonałem czegoś niewiarygodnego - on sam zapragnął mieć wielbłąda.
Może ci młodzi ludzie z Piastowa w jakiś dziwny sposób już dawno obejrzeli Pana film?
Tak, jakoś telepatycznie się skontaktowaliśmy. Życzę im wszystkiego najlepszego, choć pewnie będą też narażeni na niezrozumienie. W trzecim tygodniu zdjęć w tej naszej małej miejscowości czuło się, że ludzie mają nas i wielbłąda trochę dosyć. Ktoś pokrzykiwał, że zanieczyszcza, że łazimy po wsi nie wiadomo jak.
Polubił Pan swojego wielbłąda?
Tak. Bardzo. Cieszę się. bo podobno ma być na premierze filmu w Warszawie.