TVN otwiera się na dokument. Już jutro „Dworzec Gdański” Marii Zmarz-Koczanowicz - premiera pierwszego z serii filmów zamówionych u najlepszych polskich reżyserów.
Grupa prowodyrów stanowiła zamknięty krąg. Wyróżniali się nie tylko strojami, nie tylko tym, że urlopy spędzali za granicą wraz ze swoimi wpływowymi lub bogatymi tatusiami pełniącymi odpowiedzialne funkcje. Od razu, od momentu przyjścia na uczelnię, cieszyli się poparciem i zaufaniem niektórych profesorów. Większość z nich to studenci pochodzenia żydowskiego... - prawdziwe nagranie z Marca ’68. Miły kobiecy glos. Normalna audycja Polskiego Radia. Tłumy w warszawskiej Sali Kongresowej. Gomułka, ledwo sięgający mównicy, wymachując rękami, oskarża część własnego społeczeństwa, że jest piątą kolumną. „Przypuszczamy, że ta kategoria Żydów prędzej czy później opuści nasz kraj”. Wrzask z rozjuszonej sali: „Jeszcze dziś!”.
Krakowskim Przedmieściem maszeruje bojówka ORMO. Na ubeckim filmie rozpoznaję moją przyszłą żonę: w kożuszku i wełnianej czapie wchodzi w bramę Uniwerku, na wiec do Auditorium Maximum.
Tłumy manifestantów rozpędzane wodą z sikawek. Tłumy stojące karnie na masówce z tekturowymi tablicami: „Rozliczyć bojówki syjonistyczne!”. Nieoglądane nigdy zdjęcia. Ale ten dokument nie jest historią Marca ’68. Pomija cały splot okoliczności dziejowych: izraelską wojnę sześciodniową z 1967 r.; presję ZSRR, który poparł Arabów; zakaz „Dziadów” i rozpędzony wiec studencki 8 marca; rozgrywającą się ponad naszymi głowami walkę partyjnych frakcji Gomułki i Moczara prześcigających się w antysemityzmie. Nagonka na Żydów miała uwiarygodnić PZPR w oczach ludzi, przedstawić ją jako partię „narodową” - co skutkowało, niestety. Było wiele zapisów do partii, która naraz zrobiła się „nasza”.
Ten film niczego nie tłumaczy. Uświadamia przeraźliwą normalność nagonki. Że inny ustrój? Presja Rosji? To był ten sam kraj, w którym żyjemy dziś. Jeszcze w 1967r., gdy zwykli ludzie cieszyli się ze zwycięstwa Izraela w wojnie sześciodniowej, nikt nie spodziewał się, że wkrótce zostaną uwolnione demony.
Film oddaje głos kilkorgu spośród 20 tysięcy, którzy wyjechali-po to, żebyśmy przez chwilę poczuli to co oni. Żebyśmy sami stanęli na tym dworcu i żeby nas to chwyciło za gardło tak jak ich, gdy o tym opowiadają w wakacyjnej scenerii kąpieliska w Aszkelonie. Tam spotykają się marcowi emigranci z klubu Reunion ’68. Są ludźmi sukcesu, ich domem jest Nowy Jork, Londyn, Kopenhaga, Tel Awiw. To prawda, że nie musieli emigrować. Trzeba było tylko - bagatela - znieść szykany, przesłuchania, wyrzucenie z pracy albo z uczelni, zsyłkę do karnej kompanii, nieraz więzienie. „U nas zawsze są jacyś obywatele drugiej kategorii” - wtrąca Torańska. „Ale ja nie chciałem nim być” - odpowiada Józef syn uczestnika kampanii wrześniowej.
W tym filmie nie chodzi o ich martyrologię. Chodzi o nas. O kraj, który z taką łatwością, na różnych zakrętach historii pozbywa się „obcych”, niszczy własną inteligencję. Przed wojną - getto ławkowe na uczelniach; po wojnie - prześladowanie akowców, w 1968 - „syjoniści”. Marzec kojarzony dziś z tłumnymi manifestacjami, ze studencką rewoltą, z „komandosami”, widziany od strony tych, którzy wyjechali, jest doświadczeniem samotności, izolacji. Nie istniała społeczna solidarność, która później tak świetnie sprawdziła się w stanie wojennym.
Każdy bał się o siebie. „Bałam się - przyznaje prowadząca w filmie wywiady Teresa Torańska - że mnie wyrzucą ze studiów. Ale nie czułam, że boją się inni”. Poczuła to dopiero po latach, gdy poznała historie rówieśników zmuszonych szantażem do przyjęcia „dokumentu podróży” likwidującego polskie obywatelstwo. Ich podwójna, polsko-żydowska tożsamość została rozcięta. Pozostała niewyleczona rana polskości.
Wspaniałe, że ekipie trzech kobiet (Teresa Torańska, Maria Zmarz-Koczanowicz i Agnieszka Traczewska - producentka) udało się dostać do Aszkelonu. Rozmówcy uznali je za swoje, bez podziału na „nas” i „was”. Otworzyli się, powiedzieli rzeczy, których może nigdy nie opowiadali. Choć w jakimś sensie filmowcy popsuli im wakacje. „Minęło 37 lat, a ty płaczesz?” - Torańska zwraca się do pięknej Milany, która opowiada historię kołdry, wywiezionej z Polski.
Werę, lekarkę z Mrągowa, wyrzucono z pracy, bo - mówi z uśmiechem – władza musiała się wykazać, że są w Mrągowie jacyś Żydzi. Nie chciała wyjeżdżać. Miała męża Polaka („tak się mówi, choć przecież sama byłam Polką”). Zmusili go do zostania, rozbili małżeństwo.
Józef opowiada, że najbardziej żal mu było rozstania ze starą nianią, do której mówił „babciu”. W czasie wojny przechowywała jego rodzinę. Teraz też byłaby gotowa ich przechowywać. Esbek, który przeglądał dokumenty ojca Józefa, widząc same polskie imiona w dowodzie, mruknął „cholera, jak was rozpoznać?”.
Często do wyjazdu dążyli rodzice pamiętający okupację. Tkwił w nich lęk przed gettem, wywózkami, kryciem się. - Ja ich teraz rozumiem - mówi Ania, „matka czworga dzieci z Danii”. - Dla mnie 68 rok też jest bliski, jakby to było wczoraj. Młodnieją, kiedy o tym mówią. Jakby tamten pociąg do Wiednia 19.05 wciąż nie ruszył z Dworca Gdańskiego. Noszą w sobie zdania, które usłyszeli na odjezdnym, złe i dobre, jak to zdziwienie wopisty w Zebrzydowicach:
- Co to dzisiaj? Cała Polska wyjeżdża?